Eurowizja, czyli wojna na piosenki
źródło: www.flickr.com/photos/mpk/503241325/
Tak to już jest, że konflikty natury politycznej przenoszą się na grunt współzawodnictwa w sporcie czy w sztuce, o ile do tej ostatniej kategorii zaliczyć Konkurs Eurowizji.
Najpierw Rosja starała się nie dopuścić utworu reprezentującego
Ukrainę do konkursu, argumentując swoje stanowisko wydźwiękiem politycznym tekstu.
Gdy utwór dopuszczono i w dodatku zajął pierwsze miejsce, rosyjskie media
stawiają zarzuty sposobowi głosowania. Ukraina z kolei odgrażała się wycofaniem
z przyszłorocznej Eurowizji, jeśli w tegorocznej zwyciężyłby reprezentant
Rosji.
Nawet fakt, że zwycięski utwór jest tzw. pieśnią zaangażowaną (dotyczy
dramatycznych wydarzeń historycznych z 1944 r. - zarządzonej przez Stalina deportacji
Tatarów krymskich), nie zmienia poczucia, że mamy do czynienia z jakąś farsą.
No, i jeszcze ta Australia, która weszła pomiędzy przeciwników z
Europy Wschodniej (w charakterze bufora?). Przecież gdyby wygrała, to wprawdzie
Ukraina wzięłaby udział w Eurowizji 2017, ale musiałaby w tym celu pojechać do
Sydney, Melbourne czy do Canberry, bo Eurowizję mielibyśmy na antypodach
Europy. Odwracanie wszystkiego do góry nogami, nabrałoby zupełnie konkretnego
wymiaru.
Przejdź do artykułu:
www.mpolska24.pl...
mPolska24
