Nawet na posiedzeniu, wydawałoby się całkiem neutralnej politycznie struktury, jaką jest Grupa Robocza Prezydium Parlamentu Europejskiego „Buildings, Transport, Green Parliament”, ostra dyskusja na temat sensowności dalszego funkcjonowania Strasburga jako jednej z trzech (nie dwóch! Jest jeszcze Luksemburg) stolic PE.
Pani Ulrike Lunacek z Austrii, ikona ruchu LGBT w PE (gdy prezydium PE spotkało się z papieżem Franciszkiem ofiarowała mu... szal w barwach tęczy) nie chce już przyjeżdżać do Strasburga. Francuzi mają inne zdanie, a ja wiem, że i tak Strasburg zostanie jako jedna z europarlamentarnych „stolic”, bo jest to zapisane w Traktatach Europejskich. Austriaczka z partii „ Zielonych” oburza się na wzrost poparcia dla skrajnej prawicy w Europie, choć nijak się to ma do problemów z lotniskiem w stolicy Alzacji czy wzrostu cen miejsc w hotelach podczas sesji europarlamentu. No, tak, „Zielonych” jest teraz mniej niż w poprzedniej kadencji. To może boleć.
Skądinąd pamiętam, jak jeden z europosłów proponował nie tyle likwidację, co przeniesienie siedziby Parlamentu Europejskiego ze Strasburga do... Rzymu. Było to w kadencji 2004-2009, a autorem był, tak, tak, Polak. Czy spełniłyby się słowa wieszcza Słowackiego: „Polsko ‒ Twa zguba w Rzymie!”? Wniosek pana profesora-posła nie znalazł uznania.
Lubię Strasburg nie tylko ze względu na ciekawą historię i architekturę tego miasta czy kościoły znacznie bardziej zapełnione niż w innych regionach Francji (notabene Alzacja, podobnie jak Lotaryngia, ma podpisany… konkordat ze Stolicą Apostolską, stanowiąc katolicką wyspę na galijskim morzu laickości). Lubię, bo w tutejszej siedzibie PE pracuje się ‒ inaczej niż w Brukseli ‒ od rana do nocy. No i frekwencja europosłów, ze względu na sesje i głosowania jest wyższa. Wielu nie chce ryzykować kar finansowych czy też zepsutych statystyk, później ujawnianych przez różne NGO-sy. A w Brukseli skrzynki na korespondencję np. wielu włoskich europarlamentarzystów wręcz przelewają się od nieodebranej korespondencji. Reprezentantom Italii widocznie nie opłaca się schylać po brukselskie diety, skoro zarabiają 4 tysiące euro więcej niż koledzy ‒ europosłowie z 25 krajów UE. Skąd 25, a nie 27? Bo Niemcy czy Austriacy mają też pensje wyższe od pozostałych, ale „tylko” o dwa tysiące euro. Z czego wynika to zróżnicowanie? Otóż wszyscy MEPs (skrót od: Members of the European Parliament) zarabiają tyle samo, ale przedstawiciele trzech krajów dodatkowo dostają tyle, aby ujednolicić ich pensje z zarobkami kolegów z parlamentów narodowych RFN, Włoch i Austrii.
Cóż, żeby tylko takie nierówności były w UE!
* „wSieci Historii” (grudzień 2016)