O wywiadzie w „Polityce” wspomniał również redaktor Krzysztof Grzesiowski, który rozmawiał w dniu 16 lutego w audycji „Sygnały dnia” w programie 1. Polskiego Radia z szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisławem Koziejem. Na początek redaktor zapytał swojego rozmówcę, czy czytał ostatni ubiegłotygodniowy numer „Polityki”. Gen. Koziej, dość niepewnie odpowiedział, że „przegląda”, dopiero, gdy red. Grzesiowski sprecyzował, że chodzi o wywiad ze mną, gen. Koziej z pobłażliwym uśmiechem zrozumiał do czego redaktor „pije” i przyznał, że czytał wywiad. Redaktor Grzesiowski przytoczył z wywiadu moją konkretną propozycję, aby poddać niezapowiedzianemu sprawdzianowi zdolności bojowej losowo wybrany oddział Wojska Polskiego. O dziwo, gen. Koziej zgodził się, co do idei przeprowadzenia takiego sprawdzianu i uznał tę propozycję za „jak najbardziej zasadną”, ale za chwilę przykrył ową ideę potokiem słów o tym jak to teraz
, pokazując tym samym, że chyba nie do końca zrozumiał moją propozycję. Należy, bowiem odróżnić planowe lub nawet ekstra szkolenie wojsk na poligonach z sojusznikami lub bez, po uprzednim przygotowaniu i treningu, od dokonania z zaskoczenia sprawdzianu oddziału w pełnym reżimie wojennym, tzn. z mobilizacją rezerw, zgrywaniem po mobilizacyjnym rozwinięciu, podjęciem zapasów i środków bojowych, wykonaniem dalekiego manewru, ześrodkowaniem się w określonym rejonie, otrzymaniem zadania bojowego i jego wykonaniem, w normatywnych terminach i w warunkach maksymalnie zbliżonych do bojowych. Zapewne owo niepełne zrozumienie mojego pomysłu przez gen. Kozieja legło u podstaw dalszego jego stwierdzenia, że przewidywany przeze mnie z góry negatywny wynik takiego sprawdzianu należy traktować jako„bardzo dużo wojska nasze ćwiczą, bez przerwy są na poligonie razem z armiami innych krajów”
. Można i tak, ale uważam, że najlepszym sposobem na odpowiedź na pytanie, kto z nas miałby rację byłoby faktyczne, uczciwe i rzetelne przeprowadzenie takiego sprawdzianu, ale na to ani nie starczy odwagi decydentom, ani nie ma kim tego zrobić, gdyż w wojsku zostało już niewielu ludzi, którzy mają pojęcie na czym to polega. Natomiast dyrektor Departamentu Kontroli zajęty jest teraz przecież innymi problemami.„czarnowidztwo przyszłościowe, w którym specjalizuje się pan generał Makarewicz”
W dalszej części swojej wypowiedzi minister Koziej odniósł się niejako do całości mojej działalności publicystycznej mówiąc, że
. Po pierwsze, owszem widzę odpowiedzialność personalną za ten stan rzeczy konkretnych osób wśród polityków i wojskowych, ale na pewno nie ma wśród nich moich byłych przełożonych, a i o kolegów coraz trudniej. Od profesora nauk wojskowych oczekiwałbym bardziej konkretnych i rzeczowych argumentów w dyskusji. Oprócz stwierdzenia „wyłącznie czarno” może lepiej by było wskazać, w jakim miejscu się mylę, co konkretnie jest nieprawdą w tym o czy piszę. Problem polega na tym, że opisuję i analizuję fakty, które mają miejsce w siłach zbrojnych, a z faktami trudno dyskutować. Nie mogę, bowiem uznać za konstruktywną krytykę, takich oto słów:„nie można tak wyłącznie czarno i czarno, jednostronnie i wszystko to w końcu sprowadza się u pana generała, niestety, do jakichś personalnych, osobistych win, że ktoś tam personalnie, wiadomo z góry, jego dawni przełożeni lub koledzy są w tym wszystkim winni”
Wynika z nich, że gdybym „odpuścił” sobie personalia, to wszystko byłoby „cacy”. Niestety, zawsze byłem wrogiem nieokreślonej, rozmytej odpowiedzialności i nadal uważam, że za negatywne zjawiska w siłach zbrojnych, które od kilku lat opisuję, odpowiedzialność ponoszą konkretni ludzie, ale niestety, nikt nie ponosi konsekwencji.„więc gdyby wyzbył się (Makarewicz-przyp.P.M). tych takich personalnych wniosków końcowych ze swoich analiz, to sporo z tych jego spostrzeżeń oczywiście warto brać pod uwagę”.
Biorąc to wszystko pod uwagę chciałbym z całą stanowczością powiedzieć, że dopóki decydenci o jakiejkolwiek krytyce dotyczącej obecnej sytuacji w naszej armii będą mówić „czarnowidztwo” lub „demagogia” (modne ostatnio słowo), to nie widzę szans na jakąkolwiek poprawę i zmianę. Takie traktowanie głosów krytycznych przypomina mi dowódcę pułku, brygady lub dywizji, który uznał, że na tyle uporządkował sobie sprawy w dowodzonej jednostce, że może pozwolić sobie na lekceważenie głosów krytyki i uważać je za przesadne lub demagogiczne. Takiego dowódcę trzeba natychmiast odwoływać ze stanowiska, gdyż najprawdopodobniej utracił on już kontakt z otaczającą go rzeczywistością, a tym samym de facto kontrolę nad dowodzonym związkiem taktycznym lub oddziałem. Jednak, żeby mieć taką świadomość trzeba w swoim wojskowym życiu dowodzić pułkiem lub brygadą czy dywizją. W tej sytuacji spór o to, czy w naszym wojsku jest wszystko dobrze, czy na odwrót, dzieje się źle, rozstrzygnie zapewne najbardziej obiektywny i bezwzględny arbiter, czyli potencjalny przeciwnik. Jednak wtedy na jakiekolwiek poprawki będzie już za późno.